Miałem dość oglądania szczytów, wszedłem na nie bo miałem taki kaprys, tysiąc metrów podemną, bliżej  nieba z absolutem lepsze kontakty, dusza cenne źródło  by powstrzymać ego wredne bo lece wysoko nie wiem jak skończe a stawki w grze sięgają na słońce, pażą ręce, słowa bolą, próbuję wyjść na przeciw z Bogiem można sie bić ile sie chce o tak wyląduje na plecy, ręce mam zbyt krótkie by sie bić nie chce próbować pokora, serce i głowa, klatka faradaya, znów sie chowam.

Minoł dzień, pretensji znowu milion wysłuchuje cała litania jakby bombe ktoś mi podłożył w rozumie, słysze odliczenie, wiem ile czasu do szaleństwa tik-tak panie Krzysiu daj mi klucz do bezpieczeństwa jeśli są takie może myśle znów za dużo pewnie tak wiem w środku sie gotuje powietrze ma toksyczny smak wtedy musze sie schować bo równowaga sie rozstraja, moje serce i głowa, nieczuła klatka faradaya.