To miejsce w którym jestem opuściły 
Pomroki już wyraźnie 
W stolicach tego świata dachy domów 
Sięgają nieba mocy 

O jak dobrze czuć się można 
Gdy tylko wstaje wokół nowy dzień 

Na zachód! 

A dopóki noc dookoła, 
Dopóty siedzieliśmy tam w siedmioro 
I patrz jeden poszedł spać, 
To reszta po schodach zsunęła się na miasto 
I chciałbym iść tak rozmawiać 
Wąchać, słuchać, patrzeć i oddychać 
Ze wszystkimi tymi z którymi 
Dane miałem szczęście w życiu się spotkać 

A tu... 
Z niedzieli dwadzieścia cztery, cztery 
Nazajutrz dwadzieścia pięć 
Z niedzieli dwadzieścia cztery, cztery 
Nazajutrz dwadzieścia pięć 

To jest niedobrze że już słychać 
Ptaki które budzą się o świcie 
Jest jeszcze parę minut 
Ale wkrótce trzeba będzie się rozstać 
Więc złap taksówkę jest nas tyle 
Jechać trzeba dość daleko w sumie 
Do ludzi się przywiązuję 
I potem z nimi rozstać się nie umiem 

Z niedzieli dwadzieścia cztery, cztery 
Nazajutrz dwadzieścia pięć 
Z niedzieli dwadzieścia cztery, cztery 
Nazajutrz dwadzieścia pięć 

Nad ranem tu dziś, czy może być 
Smutek w radości 
Na drodze ku lśnieniu samolot na niebie 
Zawsze będę pamiętał Ciebie 
Ku słońcu ku niebu na zachód, na wschód 
Taki dzień bez wiary w cud 
Ku słońcu ku niebu na zachód, na wschód 
Pierwszy dzień u wrót 
Na zachód!