Wyszło z boru ślepawe, zjesieniałe zmrocze, 
Spłodzone samo przez się w sennej bezzadumie. 
Nieoswojone z niebem patrzy w podobłocze 
I węszy świat, którego nie zna, nie rozumie.

Swym cielskiem kostropatym kąpie się w kałuży, 
Co nęci, jak ożywczych jadów pełna misa, 
Czołgliwymi mackami krew z kwiatów wysysa 
I ciekliną swych mętów po ziemi się smuży.

Zwierzę, co trwać nie zdoła zbyt długo na świecie, 
Bo wszystko wokół tchnieniem zatruwa i gasi,
Lecz gdy ty białą dłonią głaszczesz je po grzbiecie, 
Ono, mrucząc, do stóp twych korzy się i łasi.